Ja właśnie kiedyś tak stałam, jak taka mała, bezbronna owieczka, która widać, że się błąkała po jakiś chaszczach, po pustkowiach, po nieprzyjaznym i obcym terenie.
Już brakowało mi sił, a wróg już był blisko. Tylko czekał, żeby mnie pożreć. Czułam jego oddech na moim karku. Już byłam blisko depresji – raz na 2, 3 miesiące miałam potworny zjazd, totalne załamanie, gdzie chciało mi się tylko płakać. Mój mąż nie wiedział, co robić, jak mi pomóc. Byłam praktycznie uwiązana w domu. Prawie nie wychodziłam, bo nie mogłam. Najpierw tylko leżenie całymi dniami w łóżku, potem siedzenie na fotelu i dopiero potem, po kilku latach wsiadłam na wózek.
I podczas ostatniego z takich zjazdów, wołałam ze łzami w oczach: „Jak długo jeszcze?!”
I wtedy… nadbiegł mój Boski Ratownik.
Zabrał mnie na ręce i zaniósł w bezpieczne miejsce z dala od złego wilka.
Opatrzył moje rany, zaopiekował się mną, a potem zabrał mnie do zagrody, w której było wiele innych owiec.
To miejsce wypełniała miłość i dobro.
Chciałabym żeby każdy zrozumiał, że tylko w tej zagrodzie można osiągnąć prawdziwe szczęście. Chyba nikt nie chce być zjedzonym przez złego wilka, a ludzie sami się na to niebezpieczeństwo narażają, opuszczając ją dobrowolnie.
A dlaczego tak jest?
Dlaczego tak wielu ludzi odsuwa się dziś od Jezusa?
P. S. Gdyby Jezus mnie nie uratował zapewne leżałabym już w grobie albo w najlepszym wypadku byłabym w zakładzie psychiatrycznym, a dzięki Niemu jestem szczęśliwą i radosną osobą, pomimo moich braków fizycznych. Możesz w to wierzyć lub nie. Wybór należy do ciebie.
Ewelina Szot