Patrzysz dziś w lustro i widzisz tam piękną, młodą dziewczynę/przystojnego, młodego mężczyznę, a jutro będzie spoglądała na ciebie staruszka/spoglądał na ciebie staruszek z mnóstwem zmarszczek i włosami oprószonymi siwizną.

A jeszcze wczoraj biegałeś po boisku i grałeś z kolegami w piłkę, a dziś musisz chodzić przy pomocy balkonika.

A jeszcze wczoraj byłaś taka piękna, a dziś zastanawiasz się, co zrobić, żeby nie wypadły ci wszystkie włosy.

Jeszcze wczoraj wspinałeś się z łatwością na drzewa, a dziś wyjście po schodach, jest jak zdobycie Mount Everestu.

Jeszcze wczoraj chodziłaś do pracy, a dziś choroba i siedzenie w domu sprawiają, że nie wiesz, co zrobić czasem, i nie możesz tego znieść, że jesteś od kogoś zależna, a o wiele rzeczy musisz prosić.

Ja mam 35 lat, ale przeszłam przez to wszystko. Dosłownie wszystko.

Wiele lat zajęło mi zanim przystosowałam się do nowej sytuacji. Akceptacja stanu w jakim jestem bardzo pomogła i dzięki temu uważam go teraz za prawdziwe błogosławieństwo.

Sytuacja w jakiej się znalazłam otworzyła mi drogę do nowych możliwości rozwoju duchowego. Nie wiem, czy byłby on możliwy, gdybym dalej żyła dawnym życiem – może byłabym samodzielna, ale to właśnie samodzielność zamyka nas na Boga.

Tak, samodzielność. Dlaczego? „Jestem samodzielny. Wszystko robię sam. Nikogo nie potrzebuję. Ani człowieka, ani Boga”.

I w ten sposób wracamy do tematu starości. Starość ma nas przygotować na przyszłe życie. Ma zmiękczyć nasze zatwardziałe serca – żebyśmy umieli poprosić o pomoc człowieka, a przede wszystkim Boga, bo musimy nauczyć się wołać: „Panie, ratuj”. To może być nasza ostatnia deska ratunku w chwili śmierci.

Ewelina Szot