Kiedy masz problem, ciężki orzech do zgryzienia, trudną decyzję do podjęcia, to co robisz, kogo się radzisz?
Dzwonisz do swojej najlepszej przyjaciółki, żeby się jej wyżalić, czy też wpadasz na męską rozmowę do twojego kumpla?
A nie myślałaś/ nie myślałeś, żeby zapytać Jezusa o zdanie? Ja to robię bardzo często. No, bo kto będzie wiedział lepiej niż On?
Zadaję pytanie, a potem modlę się Koronką do Miłosierdzia Bożego i wiem wszystko. Spytacie jak?
Trzeba ciągle pogłębiać swoją relację z Jezusem, nieustannie szukać z Nim kontaktu, zabiegać o rozmowę z Nim sam na sam.
On bardzo chce rozmowy z tobą. Chce żebyś przychodziła/przychodził do Niego, jak do najlepszego przyjaciela; żebyś mówiła/mówił Mu o wszystkim. On ci pomoże ze wszystkim, ale jak ma ci pomóc, skoro ty Mu nie chcesz o tym powiedzieć, nie chcesz Mu pokazać swojej rany.
Kiedy byłam mała (miałam ok. 5 lat), biegałam za kotem wkoło drzewa. Przewróciłam się i obdarłam sobie kolano. Płakałam bardzo, bo mnie bolało, ale nie chciałam pokazać babci tej rany, żeby ją opatrzyła. Siedziałam bardzo długo przykrywając spódnicą obdarte kolano, jednocześnie cały czas płacząc, ale w końcu pokazałam babci tę ranę, ona ją opatrzyła i kolano przestało tak boleć.
Podobnie jest w dorosłym życiu. Sami ściągamy na siebie nieszczęście, robimy sobie krzywdę, czyli obdzieramy sobie kolano, a potem nie chcemy pokazać Panu Jezusowi tej rany i płaczemy.
Ale jak już Mu ją pokażemy, On ją uleczy.
Tylko musimy być świadomi tego, że proces leczenia nie zawsze jest przyjemny.
Musimy jednak stać się wobec Boga, jak dzieci i Mu zaufać. Właśnie to może nas uratować – droga dziecięctwa Bożego. Małe dziecko nie buntuje się wobec decyzji swoich rodziców; ufa im całkowicie. I my też musimy w pełni zaufać naszemu Tatusiowi w Niebie.
Ewelina Szot