Jak zazwyczaj wygląda początek małżeństwa? Przede wszystkim huczne wesele z dużą ilością gości; panna młoda wygląda pięknie, jak księżniczka; pan młody przystojny, niczym James Bond. On chce, żeby ona zawsze była taka piękna i się nie zmieniała; a ona ma nadzieję, że on się zmieni po ślubie…

            Ale ich oczekiwania zderzają się z rzeczywistością i dochodzi do pewnej konsternacji: „No, ale przecież to nie tak miało być…”

            Zwykłe, codzienne życie nie jest takie, jak w wyobrażeniach małżonków.

            A co w momencie, gdy np. żona zaczyna poważnie chorować. Mężczyzna nie wie, co robić – odejść czy zostać? Przecież wiąże go przysięga małżeńska…

            A co w sytuacji, gdy ślubu jeszcze nie było, a narzeczona zaczyna poważnie chorować? Nie wiąże was przysięga małżeńska, więc co?

            No i właśnie w takiej sytuacji znalazł się Paweł – mój mąż, a ówczesny narzeczony.

            On został ze mną, a nasze małżeństwo zaczęliśmy do wzięcia na swoje barki krzyża. Niesiemy go razem prawie 11 lat i z każdym dniem on jest coraz lżejszy.

            Każdego dnia nasza miłość jest coraz mocniejsza, a to dlatego, że ten krzyż niesie z nami Chrystus, a co nam może zagrażać jeśli Bóg jest nami.

            Ale nie myślcie, że to była łatwa droga. To była droga pełna bólu, cierpienia i ciągłej walki. To była walka o moją sprawność, by w jak największym stopniu odciążyć moich bliskich, ale była to także walka duchowa z moimi wewnętrznymi demonami. To była nauka pokory i proszenia o pomoc – piknik charytatywny zorganizowany przez mojego męża na moją rehabilitację był takim egzaminem z proszenia o pomoc. To była także nauka na błędach.

Od pierwszego wylewu minęło 13 lat i po tym czasie patrzę na to wszystko z dystansem. Mówienie o tym już nie sprawia mi bólu, choć kiedyś tak było i wystarczyła mi jakaś maleńka rzecz, np. smak jakiejś potrawy albo stara piosenka i złe wspomnienia wracały. Ale był przy mnie Jezus – Boski Lekarz i wyleczył mnie z moich lęków i traumatycznych wspomnień.

            Dlaczego tyle małżeństw się dziś rozpada? Bo spotykają oni krzyż na swojej drodze i zamiast go objąć i nieść, to oni go odrzucają, a wtedy ten krzyż ich przygniata.

            Pan Bóg nas przesiewa. Oddziela dobre ziarna pszenicy od chwastów, jak w tej przypowieści (Mt 13, 24-30).

Życie w małżeństwie to nieustająca praca. Praca, ale głównie nad sobą. To nie jest ciągłe szukanie tego, co mój małżonek zrobił nie tak. Ja muszę patrzyć przede wszystkim na to, co ja robię nie tak, bo jeśli ja nad sobą pracuję, to druga strona też to widzi i pracuje nad sobą.

Złością nikogo nie zmienisz, tylko miłością. Zresztą krzyż jest symbolem miłości, więc odrzucając go, odrzucasz tym samym miłość. Miłość jest bardzo mocno związana z odpowiedzialnością, dlatego jeśli wydaje ci się, że całe życie można spędzić na lekkim życiu bez żadnych obowiązków i odpowiedzialności to jesteś w błędzie.

 

Ewelina Szot