Tak często widzę, jaką ludzie mają w sobie siłę, a w ogóle nie zdają sobie z tego sprawy, że drzemią w nich tak olbrzymie możliwości. To prawdziwe bomby atomowe, które drzemią we wszystkich ludziach, a które są bardzo często nieaktywne bądź zakopywane pod ziemią, aby nie ujrzały światła dziennego. Mają taką siłę rażenia, że mogą góry przenosić.

Zastanawiacie się czym są te bomby atomowe, o których mowa?

To wszystkie wasze cierpienia, bóle, problemy, niedogodności, które odpowiednio wykorzystane mają ogromną siłę.

Przykład: boli cię głowa, więc zamiast jeść od razu tabletkę przeciwbólową, ofiaruj ten ból, aby pomóc duszom czyśćcowym.

Boli cię kręgosłup? Zacznij ćwiczyć, a twój wysiłek ofiaruj np. za kapłanów.

Miałeś/miałaś ciężki dzień w pracy? Oddaj swoje zmęczenie Maryi – Ona jest szafarką łask, więc to Ona będzie najlepiej widzieć, kto twojej ofiary najbardziej potrzebuje.

Tak często nie wykorzystujemy tych niesamowitych możliwości, które dostajemy od Boga, za to reagujemy bardzo często narzekaniem i uskarżaniem się na swój los. To wcale nie pomaga, a nawet przeszkadza (mówię to opierając się na własnym doświadczeniu).

Przez pierwsze lata po wylewach ciężko pracowałam nad powrotem do sprawności, ale robiłam to dla siebie, dla męża, dla innych. Efekty były, ale wszystko to było okupione wielkim trudem i to nie było to, na co liczyłam. Dlaczego szło kiepsko? Bo miałam złą motywację – nie robiłam tego dla Jezusa.

Kiedy On pojawił się w moim życiu, ten ciężar, który niosłam na barkach stał się tak lekki, że przestał mi doskwierać.

Ktoś popatrzy na mnie pobieżnie i powie: „Przecież nic się nie zmieniło”. Może z zewnątrz nic albo niewiele się zmieniło, ale w środku zmieniło się wszystko.

Kojarzycie sytuację kiedy Jezus przyszedł do Apostołów po wodzie, kiedy na jeziorze szalała burza?

Kiedy Jezusa nie było przy nich, nie ruszyli się prawie z miejsca, choć trudzili się bardzo całą noc, ale kiedy Jezus przyszedł, łódź znalazła się momentalnie na brzegu.

Ze mną było podobnie – sama trudziłam się dość długo, ale kiedy On przyszedł moja łódź znalazła się natychmiast na brzegu.

I nie stało się tak, że zaczęłam samodzielnie chodzić i zaczęłam być super sprawna. Nie.

Ja zaczęłam żyć tak, jakby Ktoś, czyli Jezus zabrał mi ten ciężar, który mnie przygniatał. Oddałam Mu swoje problemy i słabości, a On zrobił z nich zbroję, która jest dla mnie niesamowitą ochroną.

Ewelina Szot